Witam, napisze po krótce jak przebiegła operacja na B.smithi podczas wylinki L7/L8. Gorszej wylinki w mojej skromnej karierze nie przeżyłam.
9:00 Budzę się , wiem, że wieczorem poprzedniego dnia porządnie napryskałam smifkowi. patrze do niego a on leży na plecach , nic mu nie pękło nie zaczął linieć, karapaks cały, pomyślałam ze to początek wylinki i mam szczęście że mogę oglądać całe zajscie od początku. ( bardzo się myliłam)
11:00
bez zmian
13:00
Bez zmian, nalałam mu ciepłej wody mimo ze miał dość wilgotno, przez to miał troszke cieplej i wilgotniej zaczełam sie pozadnie denerwować...
15:00 Oczywiście bez zmian, wzięłam sprawy w swoje rece i zaczęłam go "łaskotać" pedzelkiem po pupie, przestraszyła się zaczął się tak miotać i szarpać że karapaks odpadł ! HURA ! pierwszy krok za nami smifuś!
dałam mu chwilke, może dalej sam sobie poradzi?
16:00 bez zmian, więc kontunuuje głaskanie pędzelkiem w celu pobudzenia do walki z wylinką, jednak nie daje rady cos musiało, zaschnąć? zablokować się?
17:00 chyba znalazłam problem, nie moze wyjąć chelicerwów, wzięłam więc szpilke i delikatnie przecięłam wylinkę na poczatku chelicer. chelicerki wewnatrz wystrzeliły jak gąbka spod rozerwanej wylinki dalej poszło gładko ( z samymi chelicerarami, tylko... niestety ) ściągnełam całe efektem był pajak z białymi miekkimi kłami lezacy dalej na plecach w starej wylince...
dalej straciłam rachubę czasu ( nawet tego bardzo przybliżonego i zaokrąglonego do pełnych godzin podawanego wcześniej ) "operowałam" go do około 19:30
zdjęcie skórki z odwłoka nie sprawiało żadnego problemu zeszła gładko, troche się martwiłam płucotchawkami , jednak wyglądało to względnie dobrze, najgorzej było z nogami... powoli przecinałam szpilką wzdłóz nóg a później zdejmowałam wylinkę , niestety precyzja wymagała wzięcia pajaka w reke co poskutkowało niewobrażalnym stresem dla niego i całej reki w włoskach parzących dla mnie ( wytarłam je niechcący sama ale nie zważałam na to, najważniejsze żeby zrobić co tylko moge w ratowaniu pupila )
po całym procesie pająk wyglądał masakrycznie... myslałam że to juz koniec, jednak wszystko było całe nie odrzucił żadnego odnóża , zdaje się, że niczego nie uszkodziłam położyłam go na wacikach , suchych, wilgotności ma w pojemniku juz az nad to... zostawiłam go by odpoczął , na kilka godzin lub na wieki... połozyłam go na plecach aby "poćwiczył" odnóża w miare jego mozliwości. odeszłam do sasiedniego pokoju aby się wysmucić i wypłakac nad jego cierpieniem. Wróciłam za pół godziny, lezał skulony w kącie ( położyłam ją na środku ) z nóżami wkulonymi do siebie, kiedy chciałam sprzwdzić czy zyje " powiosłował" ( chodzeniem tego nie da się nazwać ) kawałek dalej
Teraz jest w stanie sam przejśc kawałek ustac normalnie i spoczywac w tej pozycji, będzie odpoczywac i twardnieć
zyje i się rusza, trochę nie poradna, ale jest. najbliższe dni przesądzą, trzymajcie kciuki !
Po stwardnieniu, zaczął jeszść, nie musze zabijać pokarmu jest w stanie sam polowac co mnie cieszy
9.04- Wyliniał, uszkodzenia zniknęły całkowicie : )
Zakładki